poniedziałek, 26 lipca 2010

Ulubione słowo Ogórka

W Gazecie Wyborczej trwa plebiscyt na najpiękniejsze słowo. Ja póki co nie mam swojego faworyta, ale bardzo spodobała mi się propozycja Michała Ogórka: "poniekąd".

Przytaczam za Gazetą: "Słowo, którego w ogóle nie ma w innych językach, a i sami nie wiemy co oznacza po polsku. Wiemy jednak, po co się go używa. Zawiera ono w sobie całą polską rezerwę i dystans wobec świata, kiedy nawet mówiąc coś, od razu w to wierzymy nie do końca i już w momencie zajmowania jakiegoś stanowiska je podważamy. Polska była krajem poniekąd socjalistycznym, tak jak obecnie jest poniekąd kapitalistycznym. Dobrze się nam tu poniekąd żyje, bo to nasze jest poniekąd państwo. Bez tego słowa Polska nie byłaby poniekąd Polską."

Poniekąd piękne.

piątek, 23 lipca 2010

Bezstresowe stress-testy

Inwestorzy na całym świecie mogli w piątek wieczorem odetchnąć z ulgą. Największe europejskie banki, zgodnie z oczekiwaniami rynków, przeszły testy ich odporności na pogorszenie koniunktury. Tak zwanych stress-testów nie zdało jedynie pięć regionalnych banków z Hiszpanii, jeden bank z Grecji oraz kontrolowany przez niemiecki rząd Hypo Real Estate.

Prawda jest jednak taka, że inaczej być nie mogło. Przeprowadzający testy regulatorzy ustawili reguły gry tak, by z jednej strony nie załamać europejskiego systemu bankowego przez napiętnowanie zbyt wielu instytucji, a z drugiej, by znaleźć kilka czarnych owiec. Bez tego ograniczonego do minimum ostracyzmu i tak niska wiara rynków w sensowność całej operacji sięgnęłaby dna.

Co ciekawe, stress-testy nie dały natychmiastowych efektów, jakich mogliby sobie życzyć politycy, którzy je zlecili: bezpośrednio po publikacji ich wyników euro osłabiło się wobec dolara.

I tak minęło wydarzenie, którym rynki ekscytowały się od tygodni. A w przyszłym tygodniu czekają nas kolejne stresy, tym razem związane ze Stanami Zjednoczonymi. Po serii kiepskich danych z różnych sektorów tamtejszej gospodarki, rynki poznają najświeższe informacje o PKB USA. Inwestorzy znowu nie będą mieli lekko.

Pouczająca wizyta w GUSie

Miałem dziś przyjemność spędzić dwie godziny na konferencji prasowej Głównego Urzędu Statystycznego, podsumowującą sytuację społeczno-gospodarczą kraju w pierwszym półroczu 2010 roku. Tematyka spotkania w połączeniu z ograniczoną charyzmą prelegentów sprawiły, że były to niezwykle długie dwie godziny. Od popadnięcia w apatię uratował mnie jednak prezent od GUS: Mały Rocznik Statystyczny 2010.

Już krótki skan paru stron rocznika pozwolił zapomnieć o nudzie. Dowiedziałem się na przykład, że mamy w Polsce 87 więzień, że przeciętny Polak jada 13 jajek na miesiąc, oraz że co roku rośnie nam liczba zwierząt łownych takich jak łosie czy jelenie, ale za wyjątkiem lisów. Fascynujące, prawda?

czwartek, 22 lipca 2010

Czytajcie Politykę

Zachęcam do zerknięcia do Polityki z tego tygodnia. Choć z okładki straszy wdowa po Przemysławie Gosiewskim, to w środku do znalezienia są przynajmniej dwa dobre artykuły. Pierwszy, autorstwa Adama Grzeszaka, uczciwie i wyczerpująco opisuje niewesoły stan polskiej energetyki. Drugi, piórem Jacka Mojkowskiego, w podobnym tonie o reformie finansów publicznych w Niemczech.

A jeśli komuś o Niemczech mało, to w dzisiejszej Wyborczej znajdzie fajny tekst o potencjalnej następczyni kanclerz Merkel.

Ja już wszystko rozumiem

Dał mi do myślenia ten mecz Lecha z Interem Baku, oj dał. I oświeciło mnie. W końcu zrozumiałem dlaczego nasze kluby tak mizernie prezentują się w europejskich pucharach, dlaczego od trzynastu lat czekamy w Polsce na Ligę Mistrzów, dlaczego jest tak źle, choć powinno być tak dobrze.

A niby dlaczego miałoby być dobrze? Dlaczego nasz futbol w wydaniu klubowym miałby podbijać europejskie stadiony? Skąd w ogóle przypuszczenie, że nasza piłka klubowa do czegokolwiek się nadaje, skoro sezon w sezon okazuje się, że biją nas Estończycy czy Czeczeni, a niemal nieosiągalnym marzeniem staje się przebrnięcie przez rundy eliminacyjne europejskich rozgrywek?

Nasz problem polega na wybujałych oczekiwaniach, oderwaniu od rzeczywistości, nietrzeźwej oceny sytuacji. Nie wiem skąd to się wzięło. Inne słabe drużyny najczęściej wiedzą, że są słabe. A my ciągle żyjemy mitem wielkiej reprezentacji sprzed paru dekad i pojedynczymi sukcesami klubów z tamtych zamierzchłych czasów. Ciągle nam się wydaje, że coś znaczymy.

Najwyższy czas się z tego otrząsnąć. Zrozumieć, że inni odrobili lekcje i poszli do przodu, a my nie. Przestać wierzyć w wyimaginowaną siłę naszej piłki i zabrać się do roboty. Do budowania klubów, w których w normalnych warunkach będzie mogło trenować kilka drużyn juniorskich. Do mozolnego budowania drużyn, które nie rozlecą się po jednym sezonie. Do zachęcania do aktywnego kibicowania porządnych ludzi, którzy zwiążą się z klubem na dobre i na złe. Czy to naprawdę takie trudne?

środa, 21 lipca 2010

Futbol wzbogaca moje wnętrze

Kibic piłki nożnej w Polsce wystawiony jest na całą gamę doznań, których fani innych sportów mogą nigdy w życiu nie zaznać. Co więcej, uczucia buzujące w sercach rodzimych fanów futbolu mogą stać się wyzwaniem dla znawców naszego języka. Jak bowiem opisać stan, w który wprawił kibiców rewanżowy mecz Lecha Poznań z Interem Baku? Siedzę i myślę i nic sensownego do głowy mi nie przychodzi.

Co najważniejsze, Lech ten dwumecz wygrał, więc przeciętny sprzyjający poznańskiej drużynie kibic powinien po meczu odczuwać radość. To oczywiste, bo radość po wygranym meczu odczuwałby kibic każdej innej drużyny na świecie.

Przypadek Lecha jest jednak dużo bardziej skomplikowany. Poznaniacy w eliminacjach do Ligi Mistrzów pokonali drużynę z Azerbejdżanu, czyli końca piłkarskiego świata, jego piątej ligi. Choć byli uznawany za zdecydowanego faworyta, męczyli się niebywale, a w całym dwumeczu zdarzały się wcale niekrótkie okresy gry, w których dali się Azerom zdominować.

Po wywalczeniu jednobramkowego zwycięstwa w Baku, poznaniacy w takim samym stosunku ulegli Azerom na własnym boisku. Doszło do dogrywki, w której ani lechici, ani piłkarze z Baku nie potrafili zmienić wyniku. No i rzuty karne, loteria. W nich trwającą w nieskończoność walkę łeb w łeb ostatecznie zakończył bramkarz Lecha najpierw strzelając, a potem broniąc ostatnią tego wieczoru jedenastkę.

Czyli z jednej strony radość, ba, euforia! A z drugiej poczucie, że coś jest nie tak. Bo to jednak byli Azerowie, których mieliśmy ograć w cuglach. Lech Poznań, mistrz Polski, drużyna z pięknym stadionem, wieloma reprezentantami krajów, gigantycznymi jak na swoje możliwości ambicjami, niemalże cudem pokonuje mistrzów Azerbejdżanu. Jak to brzmi? Jak coś takiego w ogóle mogło się stać? Dlaczego nie dokończyliśmy rozpoczętego w Baku dzieła i nie wygraliśmy dwoma, trzema, czterema golami?

Tu dochodzę do końca mojego wywodu. Czy wśród mistrzów pióra znajdą się tacy, którzy opiszą tak karkołomne zestawienie uczuć? Jak jednym słowem nazwać połączenie radości i wstydu, szczęścia i zażenowania? Czekam na propozycje.

wtorek, 20 lipca 2010

Filar zaleca podwyżkę podatków

Na portalu Money.pl trafiłem na wywiad z profesorem Dariuszem Filarem, byłym członkiem Rady Polityki Pieniężnej, a obecnie członkiem doradzającej premierowi Rady Gospodarczej. Myślę, że właśnie z powodu pełnionej przez profesora funkcji, warto zwrócić uwagę na jego wypowiedzi, w których - w największym skrócie - zachęca rząd, by w walce o niższy deficyt budżetowy nie ograniczał się jedynie do cięcia wydatków.

Filar krytykuje wprowadzoną przez rząd Prawa i Sprawiedliwości obniżkę składki rentowej, nazywając ją "bardzo pochopną, opartą na ryzykownej ocenie przyszłej dobrej koniunktury gospodarczej". Wskazuje jednocześnie, że należy zastanowić się nad formą jej podwyżki.

"Można się zastanawiać, jak z tego wyjść – czy podnosić ją proporcjonalnie i dla pracownika i dla pracodawcy, czy bardziej podwyżkę odczuje pracownik, ale tego nie da się uniknąć, jeżeli chcemy znaleźć dodatkowe miliardy, a nie miliony" - mówi Filar.

Drugą propozycją profesora jest rozważenie podwyżki VAT, czyli wprowadzenie rozwiązania zastosowanego w paru borykających się z rozpasanymi budżetami krajów Europy.

"Tutaj też można zastosować kilka wariantów. Tym bardziej, że u nas obowiązuje kilka stawek. Przykładowo Litwini, którzy też mieli kilka stawek, ujednolicili je do jednej, tej najwyższej. Węgrzy natomiast podwyższyli podatek do 25 procent" - mówi Filar.

No i co wy na to? Przyjmuję zakłady kiedy po raz pierwszy usłyszymy o podwyżkach podatków, bowiem pytanie na dziś to nie "czy", ale "kiedy".

poniedziałek, 19 lipca 2010

Tylko 5 minut opóźnienia

Powrót do Warszawy był już milszym przeżyciem za sprawą - niespotykanego w tych trudnych dla naszej kolei czasach - raptem 5-minutowym opóźnieniem pociągu! Niech żyje PKP!

sobota, 17 lipca 2010

Wiecznie wkurzające PKP

Drugi weekend z rzędu korzystam z usług naszego kolejowego monopolisty, PKP. I drugi raz z rzędu wkurzam się, bo płacę jak za zboże, a pociąg się spóźnia. Zamiast dojechać do Gdańska przed pierwszą w nocy, do celu dotrę po drugiej. Jeśli nic złego już siebie wydarzy, that is.

Oczywiście wpływ na tę sytuację mam żaden, co wywołuje u mnie dyktowaną bezsilnością irytację, dzieloną zresztą z większością współpasażerów. Z drugiej jednak strony, jestem tej bezsilności w pełni świadomy, więc zgodnie z niezwykle mądrą maksymą o unikaniu denerwowania się sprawami dziejącymi się poza nami, staram się zachować spokój.

Pomagają mi w tym:
- miejsce przy oknie;
- działającą w pociągu klima (serio!);
- Miles Davis w słuchawkach;
- Ludwik Stomma (Skandale polskie) plus the Economist, FT i IHT przed nosem.

Czy w takim układzie wolno mi w ogóle narzekać? Po chwili zastanowienia odpowiadam, że tak. Bo mógłbym (powinienem) cieszyć się tymi samymi rzeczami w pociągu, który dowozi mnie na czas i w którym mogę rozprostować nogi. Czy wymagam zbyt wiele?

czwartek, 15 lipca 2010

Smutna prawda o polskich ekonomistach

Najbardziej cenionym na świecie polskim ekonomistą jest wykładający na Uniwersytecie Warszawskim Niemiec, który w światowym rankingu ekonomicznych sław zajął zaszczytne 616. miejsce, pisze Puls Biznesu. W czołówce rankingu ekonomistów z polskich uczelni na próżno szukać nazwisk z grona ekspertów występujących w rodzimych mediach. To smutne jest.