niedziela, 25 października 2009

Jak nie pisać, część pierwsza

Na początek przeprosiny za dłuższą nieobecność na blogu i krótkie wyjaśnienie tytułu mojego nowego posta: spodziewam się, że napiszę co najmniej kilka tekstów w serii "Jak nie pisać", stąd "część pierwsza". Ale do rzeczy.

Globalny kryzys gospodarczy silnie uderzył w tradycyjne media, ale dziwnie mało mówi się o tym w Polsce. To pewnie dlatego, że jeszcze żadna z rodzimych gazet nie upadła, a tym z największymi kłopotami udawało się - przynajmniej dotychczas - znaleźć wybawców.

My kryzysu mediów nie widzimy jeszcze w tak jaskrawych kolorach jak w USA, gdzie zamknięto już sporo szanowanych dzienników. U nas jego przejawy są inne: można zaobserwować coraz większą ilości dyskretnie umiejscowionych tekstów sponsorowanych czy reklamy na kluczowych dla gazet stronach, dotychczas zarezerwowanych tylko dla ważnych artykułów. Coraz głośniej mówi się o kupowaniu w pakiecie reklamy i "czysto dziennikarskiego" wywiadu z przedstawicielem reklamowanej firmy na następnej stronie. Dla mnie jednak ważniejszy jako element kryzysu mediów jest obniżający się poziom sztuki dziennikarskiej, dlatego też postanowiłem przede wszystkim na tę sprawę zwrócić Waszą uwagę.  

Nie chodzi mi tu tylko o krytykowanie kolegów po fachu, ale raczej o uwypuklenie faktu, że dobrych dziennikarzy jest coraz mniej, przez co od tych, którzy w gazetach zostają, wymaga się coraz więcej. Naturalnym staje się to, że mają oni coraz mniej czasu na przygotowanie tekstów, porządny research, zdobycie ciekawych cytatów wzmacniających przedstawiane tezy. 

Na pierwszy ogień wziąłem tekst otwierający sekcję gospodarczą w weekendowej Gazecie Wyborczej. Artykuł mówi o tym, że wkrótce kończy się kadencja Rady Polityki Pieniężnej (RPP) i organy, które zgodnie z prawem wybierają członków Rady, powinny się pospieszyć ze swymi decyzjami. Tekst bazuje przede wszystkim na znanych już rynkom z depesz agencyjnych informacjach o potencjalnych kandydatach, więc z punktu widzenia osób bezpośrednio zainteresowanych nowym składem Rady, artykuł nie jest żadnym novum. Mógłby jednak wydać się ciekawy dla przeciętnego zjadacza chleba.

Tekst koncentruje się na tym, że czas leci, a oficjalnych kandydatów jak nie było, tak nie ma. A jeśli zaraz się coś nie zmieni, to do RPP trzeba będzie zatrudnić przypadkowych ludzi. Nawiasem mówiąc, z tą tezą akurat się nie zgadzam, bo trudno mi wyobrazić sobie ekonomistę, który nie chciałby wejść w skład RPP. To jednak nie jest istotne. Problem w tym, że Kowalski z tego tekstu nie dowie się niczego ciekawego ponad to, że - według autora - zbyt wolno działają organy państwa. 

Tekst zakłada bowiem, że Kowalski zna rolę RPP i wie dlaczego jest tak ważna dla gospodarki. Wie także ilu członków liczy Rada oraz ilu z nich (i którym) w styczniu i lutym 2010 kończy się kadencja (a tym samym ile trwa). Poza tym zna mechanizm wyboru nowych członków RPP: wie jakie organy ilu z nich wybierają i w jakich procedurach. 

Może należałoby docenić wiarę Gazety Wyborczej w człowieka, ale ja jej nie podzielam. Wiem tylko, że napisanie tekstu, który uwzględniałby te podstawowe informacje to żmudna robota, wymagająca sporo przygotowania. A na to najwyraźniej zabrakło czasu. Szkoda. 

1 komentarz:

  1. Nieeee. No stary jestem załamany - zacząłem czytać Twój post i myślę sobie - będzie się działo. A tu coś takiego?
    Ja wiem i Ty wiesz, że lenistwo, bo o to chyba się rozchodziło, jest jednym z mniejszych problemów tej branży. Czekam na następne teksty niecierpliwie i zachęcam - więcej czadu!

    OdpowiedzUsuń